Trochę ponad miesiąc temu zmieniłem laptopa. Skusił mnie Dell swoją gwarancją „Next business day”. Dzisiaj miałem okazję ją przetestować.
Nie ukrywam, że sposób realizacji gwarancji (jak i 3-letni okres jej trwania) był znaczącą przesłanką przy wyborze sprzętu. Usterka pojawiła się po miesiącu – zdarza się najlepszym. Jedni producenci sobie z tym radzą, inni nie.
Nie stało się nic wielkiego – wyleciał klawisz. Nie potrafiłem go sam włożyć – zadzwoniłem na infolinię. Tam konsultant na podstawie numeru serwisowego laptopa potwierdził, że faktycznie jest on objęty gwarancją i w związku z tym bez problemu mi wymienią klawiaturę.
Następnego dnia rano zadzwonił serwisant i umówiliśmy się na godzinę na naprawę. Przyjechał, tak jak planował i wziął się do roboty. Wymiana klawiatury okazała się bardzo niewdzięczna – w moim laptopie wymienia się ją z całą górną pokrywą, przekładając wszystkie podzespoły i mocując do nowego elementu. Całość (łącznie z diagnostyką) trwała ok 40 min. i widać było, że serwisant wie, co robi. Komputer mam sprawny, wszystko działa jak należy.
W zasadzie mam tylko jeden problem. Ten wpis wyszedł zbyt cukierkowy. Niby wszystko normalnie: zepsuło się, przyjechali, naprawili, działa. Tylko dlaczego nadal takie coś nie jest standardem? Nie chodzi nawet o czas – rozumiem, że jest to usługa serwisowa premium i jest zawarta w cenie urządzenia. Ale dlaczego kupując coś tańszego i oddając na naprawę gwarancyjną, człowiek nie ma takiego spokoju, że sprzęt wróci i będzie naprawiony.
Chociaż z drugiej strony oddałem ostatnio do serwisu amplituner Yamaha. Niby najniższa półka (u tego producenta), a sprzęt wrócił szybko i sprawny. Może jednak idzie lepsze…